Pamiętacie jak pisałam kilka postów temu, że czekam na Shadowhunters? Że chcę, by ten serial usunął z mojej pamięci film, którego praktycznie nie dało się oglądać? Że to ma być ta wierna, prawdziwa i znośna adaptacja serii książek?
Nie mam zamiaru tutaj recenzować Doktora. Nie ma większego sensu w opisywaniu, ocenianiu i przyglądaniu się temu, co już ocenione, opisane i obejrzane zostało milion razy. Napiszę Wam o moich odczuciach związanych z serialem, który jest uznany za absolutny klasyk i geniusz. Zapraszam :)
Widziałam troszkę seriali. Co pokochałam w większości z nich? Transformacje bohaterów. Z rycerza na białym koniu w rozbójnika i odwrotnie - z "tego złego" na "tego dobrego". I tu od razu nasuwa mi się Jaime Lannister, który zmienił się diametralnie na przestrzeni pięciu sezonów Gry o Tron i nieszczęsny Floki, który z przyjaznego, lekko zawichrowanego faceta zmienia się w szalonego, morderczego wyznawcę nordyckich bogów. W Luciferze też widzimy tę zmianę i to było "to coś", co mnie przyciągnęło do tego serialu.